26 maja 2010

Świeżynka. Na strychu podczas burzy.

Aż trudno uwierzyć. Jeden zespół niemłodych już młodziaków, a tyle pozytywnego, dojrzałego i wstecz-spoglądającego grania; trochę jakby zapomnianego, trochę niby nieodkrywczego, trochę może innego, inniastego, z-każdym-utworem-odmiennego. Ale czego się spodziewać po studentach i absolwentach najsłynniejszej oksfordzkiej uczelni – medykach, chemikach, jednym słowem – naukowcach grubego kalibru. A przynajmniej z grubymi widokami na przyszłość. I pozwolili sobie chyba na eksperyment, ale nie na muzyce, a na sobie samych i na słuchaczach. Eksperyment, trzeba przyznać, very pleasant indeed. Gdyby tylko Brian Briggs zdecydował się nie kombinować za wiele przy swoich mało popowych warunkach wokalnych, zostając na wieki wieków przy swoim nieprawdopodobnie miękkim kontraltowym głosie, przy niedostępnym zwykłemu śmiertelnikowi płynnym miksowaniu rejestrów, piszczałbym wówczas w ekstazie jak czternastolatka nie tylko słuchając ‘Zorbing’, ale i piosenek bardziej zaściankowych, ukrytych pod utartymi dwugłosami i strunowaceniem rodem sprzed pół albo co najmniej ćwierć wieku.
Zupełnie przypadkiem przedwczoraj ich nowa czarno-biała płyta ujrzała szare światło dzienne. I co? I niepoprawnie politycznie zaczynam tęsknić za powodzią – żeby znaleźć tylko dla siebie jakąś bezludną wyspę. Możliwie blisko Hebrydów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz