Gdyby ten blog miał większą poczytność [gdyby miał ją w ogóle], mógłbym usłyszeć zarzut, że nie utrzymuję odpowiedniego poziomu artystycznego przedstawianych twórców. Tym bardziej w przypadku tych niegdyś młodzianów z Leicestershire. Nieco płaczliwe, dużo bardziej miękkie granie od kleistych i puszystych tonów wcześniej opisywanych Cats on Fire czy Teitura można uznać za kolejny przykład niby-post-rockowego wycackania. Jednak muzyka grupy niczego nie próbuje udawać, nie jest grą kontrastów jak chociażby w przypadku duńskiej formacji Mew; różnorodne, acz typowe instrumentalia i przytłumiony wokal wspólnie i zgodnie toną w puchowym świecie domowego ciepła, a pod względem estetyki zawieszanych na drzewku emocji bombek jest znacznie bliżej Sigur Rós albo múm, niż innym brytyjskim pop-rockowym kapelom. Nie męczą powtarzane kilkunastokrotnie dwu- lub czterotaktowe frazy – proste i skuteczne niczym miecz króla Artura melodie szybko przejmują kontrolę nad zahipnotyzowanym umysłem, wyprowadzając zbolały codziennością mózg na upragniony spacer poza granice granic.
W tym miejscu chciałbym podziękować K. i G. Bez Nich nie umiałbym latać.
W tym miejscu chciałbym podziękować K. i G. Bez Nich nie umiałbym latać.
Wolność słowa i opinii wartością nadrzędną [poprzedzaną jedynie przez Porządek i Bezpieczeństwo], ale oceny miały dotyczyć nie tekstu, a muzyki. Jak na razie mój supernowoczesny licznik nie zanotował ściągnięć - a opinii jest... w khuj.
OdpowiedzUsuń